Carl, maszyny i ludzie

Carl Craig jest jednym z najbardziej uznanych eksperymentatorów w dziejach Detroit techno. O artyście pisaliśmy już w TP nr 14, tym razem chcemy zaprezentować techniczną stronę powstawania jego ostatniego albumu oraz narzędzia, których używał w ciągu swojej - już kilkunastoletniej - działalności na polu "poszerzania granic techno".

Hardware

Muzyk z Detroit, znany z nagrań firmowanych nazwami Psyche, Paperclip People, 69, Innerzone Orchestra, czy wreszcie własnym nazwiskiem, zaczynał bardzo podobnie do innych pionierów techno. Młody entuzjasta nowych dźwięków nie dysponował wystarczającym budżetem ani sponsorami, którzy pomogliby zdobyć upragnione instrumenty. Craig, Saunderson czy May marzyli o takich urządzeniach jak Fairlight czy syntezatory firmy PPG, jednak musieli zadowolić się dużo skromniejszym i tańszym sprzętem.

Craig zaczynał od syntezatora Prophet 600 (Sequential Circuits) kupionego za pieniądze otrzymane od rodziców, sekwencera MMT8 Alesisa oraz pożyczonego magnetofonu czterościeżkowego. Jego wczesne nagrania były pozbawione rytmu, bo po prostu nie miał żadnego automatu perkusyjnego! Dopiero podczas nagrywania pierwszego singla Psyche pożyczył od Kevina Saundersona "beat-box" Alesis HR 16 oraz syntezator U-20 Rolanda. Trochę później, podczas nagrywania dzisiaj już klasycznego "Four Jazz Funk Classics", dorobił się samplera - mogącego pomieścić jednocześnie cztery próbki, a także starej konsolety mikserskiej, w którą co chwila musiał stukać palcami, żeby przestała szumieć...

W początkach lat 90., gdy jego nagrania stawały się coraz bardziej rozbudowane i skomplikowane, nadal korzystał z prostego zestawu instrumentów i studyjnych narzędzi. Przykładowo, wszystkie efekty, których używał, stanowiły procesory wbudowane w syntezatory. Podczas gdy w Europie cieszył się już kultem jednego z pionierów techno, nadal nagrywał w obskurnych warunkach przy pomocy tanich urządzeń. Wreszcie w 1992 roku stał się posiadaczem nowego miksera (Mackie) oraz niezłych - jak na tamte czasy - instrumentów: Kurzweila K2000 i Akai S1100. Własne studio przeniósł zaś z... piwnicy rodziców do mieszkania swojej dziewczyny. Na tym etapie początkowe pragnienie posiadania najlepszych i najdroższych "zabawek" umarło śmiercią naturalną, gdyż zrozumiał, że wcale nie są mu niezbędne: "Byłem zainteresowany kreatywnym wykorzystaniem tego, czym dysponuję. Posiadanie najlepszych narzędzi nie było najważniejsze, w końcu liczy się tylko efekt końcowy". Nie jest to opinia bez pokrycia, ponieważ jego kolejne nabytki nie należały do najnowocześniejszych, a te najdroższe swoją cenę zawdzięczają nie technologicznemu zaawansowaniu, a swojej wartości muzealnej. Chodzi tu o syntezatory Prophet 5 i Moog Rogue.

Techno Toys

Oczywiście w przypadku twórcy techno nasuwa się pytanie o typowe dla tego gatunku urządzenia Rolanda. I rzeczywiście, Craig bardzo sobie ceni syntezator SH-101, który kupił w początkach kariery od Anthony Shakira za 50 dolarów i uważa, że to jedna z najlepszych transakcji jego życia: "SH-101 brzmi surowo, ale ma charakter, ma więcej "jaj" niż każdy inny syntezator analogowy". Używał go do wszystkiego - linii basu, "leadów", nawet do tworzenia brzmień perkusyjnych, choć ostatnio przestał z niego korzystać. Może stary Roland po prostu się rozsypał? Za to nie uważa, że TB-303 i TR-909 rzeczywiście są decydujące w techno-brzmieniu: "Ludziom wydaje się, że techno można robić tylko przy użyciu tych automatów. To nie jest tak. Na początku używaliśmy takich instrumentów, bo na nic lepszego nie mogliśmy sobie pozwolić. Pomysł, że tworzenie techno wymaga korzystania z takich, a nie innych urządzeń, to całkowite nieporozumienie. Numer może być pełen rytmów 909-ki oraz kwaśnych linii 303-ki i wcale nie musi to być techno. A w innym nagraniu może wcale nie być tych automatów i będzie ono doskonałym przykładem techno. Nie chodzi o sprzęt, ale o sposób i cel w jakim jest on wykorzystywany".

Inny ciekawy instrument, który bardzo sobie ceni, to niezbyt wygodny w obsłudze i wyglądający dość topornie ATC-1 (Studio Electronic). "Analog Tone Chameleon", bo tak brzmi jego pełna nazwa, jest analogowym syntezatorem, który wykorzystuje dodatkowe karty z filtrami, emulujące działanie różnych znanych instrumentów jak ARP 2600, MiniMoog, Oberheim SEM, czy "niepotrzebny do techno" TB-303. Jednak przy komponowaniu preferuje zamiast któregoś z wcześniej wymienionych instrumentów, Akai MPC3000. To niewielkie urządzenie łączy w sobie sampler, automat perkusyjny i sekwencer MIDI. Do dzisiaj większość pierwotnych wersji nowych nagrań tworzy właśnie przy jego pomocy, korzysta z niego również podczas koncertów i - jak sam twierdzi - MPC przypomina mu proste instrumenty, których używał w początkach swojej kariery.

W pracy studyjnej również nie prezentuje ortodoksyjnej postawy, korzystając jednocześnie z cyfrowego miksera Yamahy O2R i analogowych procesorów efektów TubeTech. Tu najważniejsi okazują się muzycy, a nie sprzęt. Ten zdaje się ignorować do tego stopnia, że za jedno z ważniejszych studyjnych "narzędzi" uważa... ubikację. Kiedy nie przychodzą mu do głowy nowe pomysły, lub nie może poradzić sobie z miksowaniem nagrania, zabiera do toalety egzemplarz magazynu Future Music i przez około godzinę kontempluje...

"Deejay i remikser"

Jak przystało na producenta techno, Carl Craig zajmuje się również didżejką. Głównym problemem okazały się tu ograniczenia, jakie narzucają gramofony i standardowy mikser. Dlatego dopiero pojawienie się cyfrowych narzędzi, takich jak urządzenia Pionieera - DJ 500 i CDJ 700, pozwoliło mu na większą swobodę w operowaniu dźwiękiem. Chodzi głównie o możliwość zapętlania fragmentów nagrań i odtwarzania ich z pamięci oraz różne efekty, pozwalające zmieniać oryginalne brzmienie nagrań. Jednak głównym powodem, dla którego wybrał miksowanie z płyt CD, jest fakt, że dzięki temu może przygotowywać własne remiksy, wypalać je na srebrnych krążkach i grać w klubie zamiast oryginalnych wersji.
A skoro wspominamy o remiksach, warto dodać, że jego podejście do tworzenia nowych wersji cudzych nagrań również odbiega od standardów. Stara się mieć wyraźną koncepcję i stworzyć nową wizję danego utworu, zamiast nadawać mu własne, "firmowe" brzmienie. Tu oczywistym przykładem jest "God" Tori Amos, które nie przypomina ani oryginału, ani autorskich dokonań Craiga. Poza tym jest wybredny przy wybieraniu nagrań do zremiksowania: "Wiele wytwórni jest skłonnych zapłacić 50 czy nawet 100 tysięcy dolarów po prostu za twoje nazwisko przy tytule nagrania i nie interesują ich żadne błyskotliwe pomysły. A mnie nie interesuje współpraca z takim bagnem".

Zaprogramowany?

Ostatni, ubiegłoroczny album artysty - "Programmed", nagrany pod nazwą Innerzone Orchestra, jest rozwinięciem jego jazzowych inspiracji, które miały swój początek w "Bug In The Bassbin". To nagranie pochodzące z 1992 roku było jedną z cegiełek, które przyczyniły się do powstania drum'n'bassu. Jednak pomimo mocno synkopowanej rytmiki oraz dalszego drążenia relacji techniczno-jazzowych, nowe Innerzone Orchestra nie jest projektem drum'n'bassowym. Nie jest też owocem pracy samego Craiga, ponieważ przy jego tworzeniu pomagało mu wiele osób. Najpierw IO stanowiło trzyosobowy zespół, z którym grał koncerty, potem skład poszerzał się o nowych członków, wreszcie powstał album będący owocem ich wspólnej pracy i kolejnej próby poszerzenia granic stylu z Detroit. Choć z techno w powszechnie stosowanym znaczeniu tego słowa "Programmed" ma już niewiele wspólnego. "Poczułem, że techno może stać się bardzo ograniczające. Miłośnicy tego stylu potrafią być jak koneserzy jazzu. Tak bardzo zagubią się we własnym świecie, że w końcu uznają, iż nie istnieje inna muzyka poza techno". C.C. przyznaje, że są muzycy, którzy świetnie sobie radzą, nie wychylając się poza techniczne podwórko. Na przykład Jeff Mills, którego zresztą uważa za geniusza, ale podkreśla, że gdyby nagrał on płytę z akustycznymi brzmieniami, jego fani z pewnością byliby zawiedzeni. Uznał, że sam nie może dopuścić do takiej sytuacji. Przede wszystkim podkreśla, że w ostatnich latach techno polega raczej na tworzeniu reguł niż na ich łamaniu, od czego przecież wszystko się zaczęło: "Kiedyś, gdy słuchałem muzyki w radiu, wszystko brzmiało identycznie. Wtedy poznałem techno i trafiło mnie... Teraz to właśnie techno jest zagrożone - zaczyna brzmieć tak samo i zupełnie przestało mnie inspirować".

Sama koncepcja tworzenia albumu nie zmieniła się od czasów "Landcruising", na którym Craig również eksperymentował z brzmieniami, rytmem i łamaniem muzycznych barier, a następnie długo "szlifował" utwory, by osiągnąć jak najlepszy efekt. Podobnie "Programmed" nie jest zbiorem nagrań z singli, a płytą przeznaczoną do słuchania od początku do końca: "Moim celem nie było nagranie popowej płyty, tylko próba stworzenia klasycznej, ponadczasowej muzyki, której będę mógł słuchać za trzydzieści lat i wciąż być z niej dumny".

Tworzenie większości nagrań z "Programmed" rozpoczynało się od eksperymentowania z syntezatorami i przepuszczania dźwięku przez różne efekty. Trudno nazwać to programowaniem, artysta zresztą przyznawał, że byłą to dla niego dobra zabawa: "nie próbowałem pisać piosenek, to było po prostu poszukiwanie interesujących hałasów". Przygotowany wstępnie materiał trafiał do MPC3000, a z nim Craig udawał się do studia, gdzie przystępował do właściwej pracy. Tu kluczowa rolę pełnił perkusista Francesco Mora, który od ponad 30. lat gra awangardową mieszankę... właściwie wszystkiego (współpracował m. in. z legendarną Sun Ra Arkestra). Ktoś z takim doświadczeniem i wciąż niecodziennym spojrzeniem na muzykę bardzo pomógł mu w oderwaniu się od starych przyzwyczajeń. Pomoc wyglądała zwykle w ten sposób, że Mora grał na perkusji, a czasami na basie, do stworzonych wcześniej "hałasów". Sesje nagrywano na taśmy DAT, fragmenty trafiały do samplera i Craig przygotowywał z nich zapętlone sekwencje, breaki i wymyślał odpowiednie akordy i melodie. Początkowo artysta miał wątpliwości wynikające z ograniczeń Akai S1100, w końcu jednak uznał, że nie ma sensu martwić się faktem, iż uzyskane próbki brzmią inaczej niż oryginał: "Nie używa się samplera po to, by uzyskać np. brzmienie stopy TR-909, tylko po to, by stworzyć swój własny bassdrum 909". Co oznacza, że sampler był w tym przypadku nie tylko narzędziem do odtwarzania sekwencji, ale jednym z narzędzi tworzenia dźwięku.

Rola pozostałych muzyków wyglądała podobnie, chociaż w odróżnieniu od Mory, każdy z nich miał swój udział tylko w tworzeniu fragmentu całości. W Innerzone Orchestra znaleźli się: jazzowy pianista Craig Tabborn i basista Rodney Whitaker, ale też - z zupełnie innej beczki - Riche Hawtin czy DJ Matt Chicone, oraz grupa wokalistów, wokalistek i instrumentalistów. Niektóre kompozycje powstały wręcz na żywo w studiu, jak "Basic Math" w którym do przygotowanej wcześniej linii basu muzycy zaczęli się przyłączać, a to co zagrali za drugim podejściem, znalazło się na płycie. Jednak większość z nich była efektem żmudnego nagrywania partii poszczególnych instrumentów, śpiewu, dialogów czy rapowania, do akustyczno-elektronicznej bazy, stworzonej przez Craiga i Morę.

Trochę inaczej wyglądała współpraca z Richie'm Hawtinem, z którym Craig bawił się w domowym zaciszu tego pierwszego modularnymi analogami, kręcąc gałkami i rejestrując swoje igraszki na taśmę. (byli pod wpływem... muzyki Vangelisa z "Blade Runnera"). Tak powstała część basowych brzmień i sekwencji wykorzystanych na płycie. Interesujące, że wiele innych pomysłów również rodziło się w głowie artysty podczas oglądania telewizji. Nagranie "Blakula" powstało właśnie w ten sposób - oglądając jakiś film, muzyk zaczął bawić się Akai MPC trzymanym na kolanach i w pewnym momencie zauważył, że tworzy coś w rodzaju ścieżki dźwiękowej do tego, co widzi na ekranie. Odzwierciedleniem tego są też krótkie notatki, towarzyszące tytułom nagrań, będące jak gdyby fragmentami wyimaginowanych historii.

Techno?

Częściowo improwizowana, a w części zaprogramowana muzyka ma w sobie wiele z techno i jazzu, ale znalazło się też miejsce na blues, hip hop, drum'n'bass. Tak naprawdę trudno jednak jednoznacznie określić tę abstrakcyjną i futurystyczną muzykę. Czy Carl Craig nadal gra techno? Jeżeli przyjmiemy, że styl ten, to pozbawiona wokali muzyka tworzona przy pomocy elektronicznych narzędzi i "powtarzalne bity", wtedy Innerzone Orchestra jest współczesną awangardą. Natomiast jeśli będziemy trzymali się definicji stworzonej przez twórców z Detroit, według której, techno to futurystyczna muzyka niepodobna do niczego już istniejącego, wtedy należy uznać, że Craig jest nadal mistrzem gatunku. Pozostaje już tylko dorzucić kolejny cytat twórcy, kompozytora, dyrygenta i programisty Innerzone Orchestra: "Muzyka to sztuka, a nie towar. Nikt nie jest jej właścicielem, ani nie może dyktować, co należy z nią robić. Pomyślcie o Picassie. Jego prace zmieniły sposób, w jaki ludzie oglądają obrazy. Chciałbym, aby właśnie tak było z moją muzyką".

Andrzej Dłużyński

Copyright bogacz.pl