Armand jakiego nie znacie

Był najpopularniejszym autorem remiksów, ale już tym się nie zajmuje. Uważany za mistrza klubowej muzyki, nie przepada za imprezowiczami. Zrobił wielkie pieniądze na swoich produkcjach, ale ostro atakuje wytwórnie płytowe i media. Twierdzi, że tworzy muzykę brudnych ulic Nowego Jorku, choć bawią się przy niej w snobistycznych lokalach. Swój nowy album porównuje do Sex Pistols. Czy znacie Armanda Van Heldena?

Na początku był hip-hop. Przynajmniej dla AVH, który b-boyem został w wieku dziesięciu lat. Miał jednak okazję poznać również inne style, przemieszczając się po rozmieszczonych w różnych krajach amerykańskich bazach wojskowych, w których stacjonował jego ojciec. W Holandii zainteresował się miksowaniem muzyki, używając do tego... dwóch magnetofonów kasetowych. Potem kupił gramofony i zaczął grać w klubie dla amerykańskich lotników. Po powrocie do ojczyzny zamieszkał w Bostonie, gdzie kontynuował didżejkę, ale oprócz tego uczęszczał do dwuletniej szkoły, w której studiował techniki medialne i reżyserię dźwięku. Dzięki temu za pieniądze zarobione przy okazji uczynienia z klubu Loft najpopularniejszego undergroundowego lokalu w mieście, kupił syntezator oraz sampler i zaczął produkować swoje pierwsze dźwięki. Wtedy też (1989) trafił na house i swoje zainteresowania zaczął dzielić między obydwoma gatunkami. Do dzisiaj uważa hip-hop za najważniejszą muzykę na świecie, chociaż mimo wszystko nagrywa więcej house'u. Mówi, że ożenił się z hip-hopem, a house to jego pani.

Z Bostonu przeniósł się do Nowego Jorku, aby być bliżej interesujących go klubów i wytwórni. Tworzone przez niego nagrania trafiały na single wydawane pod różnymi nazwami (np. Mole People, Hardhead) najpierw przez Nervous, później tanecznego potentata - Strictly Rhythm. W 1994 pojawił się "Witch Doctor" który był jego pierwszym prawdziwym hitem. House Armanda powstawał na hip-hopowych regułach: był twardy, oparty na mocnym beacie i basie. I podobnie jak pierwotny hip hop - eklektyczny. Łączenie techno z disco nie było dla niego poronionym pomysłem - przeciwnie, z czasem do swojej muzycznej mikstury włączał nowe style. Ale najbardziej stał się znany dzięki remiksom cudzych utworów. Umiejętność przekształcania dowolnego nagrania w solidny hard house przyniosła mu sławę, klientów i pieniądze. Kiedy w 1996 roku wydał album "Old School Junkies" przeszedł on właściwie niezauważony, może z wyjątkiem singlowego przeboju "Funk Phenomena". Za to remiksy "Spin Spin Sugar" Sneaker Pimps, "Sugar Is Sweeter" CJ Bollanda i przede wszystkim "Professional Widow" Tori Amos, spowodowały, iż stał się prawdziwą gwiazdą. Później remiksował wszystkich, od Rolling Stones, poprzez Real McCoy, 2 Unlimited i Janet Jackson po Puff Daddy'ego i Prodigy. Jego autorski album, który ukazał się rok później, został zignorowany i potraktowany jako wybryk. "Enter The Meat Market" zawierał bowiem instrumentalny hip-hop.
Dopiero następna produkcja została owacyjnie przyjęta na - głównie europejskich - parkietach. Chodzi o płytę "2Future4U", a właściwie o znajdujących się na niej hitach "You Don't Know Me" i "Flowers". Big-beatowy "Rock Da Spot" , minimalowy "Necessary Evil" czy house'owy - ale z ponurym, tech-stepowym basem "Alienz" potraktowano z przymrużeniem oka. Z wydanym w tym roku albumem "Killing Puritans" jest tak samo - na Ibizie grywane jest "Flyaway Love", ale "Breakdancers Call" albo "Little Black Spiders" to już muzyka dla innych odbiorców.

Armand Van Helden nadal postrzegany jest poprzez pryzmat house'u, remiksów i "U Don't Know Me". Nieważne, iż tekst tego hitu, jest adresowany do odbiorców jego muzyki: "Nie znacie mnie", a jemu samemu podoba się w nim najbardziej to, że brzmi jak utwór surowy, niedokończony: "The best shit is the raw shit. I'm a raw individual. I live raw, I'm a minimalist" (Jockey Slut). Ten cytat pozostawmy bez tłumaczenia. Za to spróbujmy odbrązowić wizerunek didżeja - gwiazdora.

Remiksy

Jak to się stało, że producent związany z nowojorskim muzycznym undergroundem brał na warsztat nagrania niezależnie od ich charakteru i stylistyki? Otóż tworzenie remiksów traktował jako zwyczajną komercyjną działalność - przerabiał wszystkie taśmy, które dostarczał jego menadżer. Poza tym większość europejskich wykonawców, których produkcje remiksował, była mu zupełnie nieznana - Sneaker Pimps i Jimmy Sommerville byli dla niego bez różnicy... Sposób pracy AVH również nie przypomina reguł rządzących house'm. Styl ten od strony technicznej nie interesował go, jako zbyt ograniczony. Od samego początku używał głównie samplera, nic dziwnego, że bardzo zafascynował drum'n'bass, a typowe dla tego gatunku techniki, strukturę nagrań, brzmienia itd. zaczął wykorzystywać w house'owych numerach i remiksach. Odradzano mu to i twierdzono, że nikt nie będzie zainteresowany takim house'm. Stało się inaczej.
Swoimi wersjami "Spin Spin Sugar" i "Sugar Is Sweeter" nie tylko zyskał sobie popularność, ale też zainspirował twórców brytyjskiego speed garage. Jednak, kiedy później zaczęto określać go ojcem chrzestnym tego gatunku, powtarzał, że pierwsze płyty z speed garage nagrywało LFO dla Warp! I oczywiście uważa, że sam z garage nie ma nic wspólnego, a jego eksperymenty z d'n'b mają zupełnie odmienny charakter.
Inna kwestia, to ceny remiksów "made by AVH". W czasie gdy pracował nad "Enter The Meat Market", chciał mieć spokój i ustalił ze swoim menadżerem zaporową stawkę za remiks w wysokości 30 tysięcy dolarów, aby zniechęcić potencjalnych klientów. Bez skutku. Dalsze podwyżki niewiele pomogły i w ten sposób za jedno przerobione nagranie otrzymywał 50 tysięcy... Jednak ostatnio całkowicie zaprzestał przerabiania cudzych nagrań i nie zgadza się też na majstrowanie przy własnych. Zorientował się, że teraz większość starych utworów, można znaleźć tylko w wersjach zremiksowanych, a te nie interesują go. Uważa, że dobre nagrania nie wymagają żadnych przeróbek...

Pieniądze

Jak na gwiazdora przystało, Van Helden mieszka w sporym apartamencie na Manhattanie, a na zdjęciach prezentuje się zwykle modnie ubrany i obwieszony biżuterią. Jednak jego garderoba jest sponsorowana przez firmę Ecko, której po prostu robi reklamę (zapewne dlatego, że sam pragnie projektować dla niej kreacje...). A jego mieszkanie wyposażone jest bardzo skromnie. Mieszka w pomieszczeniu, które stanowi jego studio nagraniowe, wyposarzone w niezbędny sprzęt i sofę, na której sypia. Pozostałe pokoje wypełnione są głównie półkami z tysiącami płyt. Oprócz sypialni nie ma też kuchni - jada w tanich restauracjach, do których chodzi pieszo - samochodu jak dotychczas nie zakupił.

Underground

Brak miłości do pieniędzy nie oznacza jednak identyfikowania się z muzycznym podziemiem, które uważa za zbyt jednostronne i ograniczone, a samych "undergroundowców" za purytanów nienawidzących wszystkiego, czego nie rozumieją. Zamykanie się na jakiekolwiek gatunki muzyki i brak znajomości jej historii to według Van Heldena niewybaczalny błąd. Przyznaje się do tego, że kiedyś też słuchał tylko hip-hopu i house'u, ale w końcu dotarło do niego, że w muzyce dzieje się też wiele innych rzeczy. Teraz każdą niedzielę spędza w sklepach płytowych nadrabiając zaległości (od Briana Eno i Fletwood Mac po muzykę latynoską, reggae i metal): "Jeśli ktoś nie jest otwarty na inne style, to jest to zwykły mainstream a nie żaden underground. Wszystko stało się posegregowane - słuchacze dzielą się na zamknięte społeczności. Jedno tempo, każda nowa płyta podobna do poprzedniej" (Jockey Slut). Być może dla mieszkającego w Nowym Jorku artysty (sam nie uważa się za muzyka), który zwiedził kawał świata, a jego rodzice to urodzony w Holandii Indonezyjczyk i pochodząca z Libanu Francuzka, różnorodność jest czymś naturalnym. Ale jego opinia o undergroundzie nie jest czczą gadaniną, wystarczy posłuchać płyt AVH w całości, a nie tylko singlowych hitów.

DJ-ka

Kiedy stał się popularny w house'owych klubach, nie zrobiło to na nim wrażenia: "Mogę grać dla 25 tysięcy osób, wszyscy będą wydzierać się z zachwytu i rwać sobie włosy głowy - nie rusza mnie to. Nie jestem showmanem i nie lubię przedstawień - żadnych przedstawień" (DMA Magazine). Od blisko trzech lat praktycznie nie zajmuje się didżejką, z wyjątkiem kilku imprez, na których zagrał (np. pamiętny "pojedynek" z Normanem Cookiem). Główny powód to wspomniany już "underground", a z drugiej strony hedonizm panujący w superklubach: "Ludzie dookoła wydają się mieć do powiedzenia tylko tyle - 'Wszystko czego pragnę, to łyknąć ecstasy i szaleć przy Digweedzie i Sashy - oto całe moje życie'. Zupełnie oderwali się od rzeczywistości, żyją w tym cudownym bąbelku, który sobie stworzyli - nienawidzę ich" (Sonicnet).

Media

Obecnie związany jest kontraktem z brytyjskim ffrr, ale w Stanach nie podpisał umowy z żadną wytwórnią. Tam płyty wydaje poprzez własną firmę - Armed. Zrezygnował też z promocji - nie wydaje pieniędzy na reklamy. A wideo do "U Don't Know Me" zrealizował za śmieszną, jak na jego możliwości, kwotę 20 tysięcy dolarów. Kontakty z ffrr również nie układają się po myśli wytwórni, która widzi w Van Heldenie potencjalnego następcę Chemical Brothers czy Fatboy Slima. Amerykańskie stacje radiowe także nie przepadają za AVH, ponieważ oskarża je o ignorowanie niezależnej muzyki i łapownictwo. Nie omieszkał nawet porównać szefów wielkich wytwórni płytowych i mediów do Hitlera i Pol Pota, robiących ludziom wodę z mózgów i planujących podbój świata...

Killing Puritans

Najnowsza płyta Van Heldena jest kolejnym przykładem jego wojowniczej postawy. Sam tytuł - "Killing Puritans", kontrowersyjna okładka i gorzkie monologi poprzedzające niektóre nagrania mają skłaniać do myślenia: "Jeśli ludzie tacy jak ja nie będą próbowali powstrzymać tego, co się dzieje, wszyscy będziemy tumanieni, a prawnicy, politycy i media będą rządzić planetą" (Sonicnet). Czy DJ i producent jest w stanie cokolwiek zmienić? Van Helden uważa, że tak, gdyż muzyka taneczna ma wpływ na młodzież i powinien on zostać odpowiednio wykorzystany. Nazwa jego oficyny - Armed (ang. uzbrojony), ma sugerować, że DJ-e "uzbrojeni w płyty" mają rzucać je na parkiety niczym bomby... Rzeczywiście, numery AVH bombardują z klubowych sound systemów, ale czy z zamierzonym skutkiem?

Jednak artysta nie zraża się. Zaraz po zabiciu purytanów zabrał się za kolejny album - wciąż jeszcze house'owy... Ma on być gotowy już w październiku i firmowany będzie nazwą Ghandi-Khan, do której AVH przywiązuje duże znaczenie. Połączenie taktycznego geniuszu i bezwzględności Dżyngis-chana z intelektem i siłą (s)pokoju Ghandiego - w takiej widzi się roli.

Piotr Moryson

Copyright bogacz.pl