Suplement magnezu / dezodorant
Po cóż nam magnez? Spośród wszystkich kilkudziesięciu pierwiastków, które potrzebujemy, magnez jako jeden z nielicznych odgrywa istotną rolę w wytwarzaniu energii i przekazywaniu impulsów nerwowych. Poza tym bierze udział w syntezie białek, regulacji naczyń, mięśni, przyswajaniu glukozy, budowie kości, przemianie materii. Dalej, jest konieczny do wchłaniania wapnia, bez niego nie wytwarzamy lecytyny, podtrzymuje też aktywność i produkcję insuliny. Niedobór tego pierwiastka to nie tylko problemy z w/w procesami, ale również osłabienie odporności i systemu nerwowego – czego efekty to najpierw zwiększona drażliwość, stany lękowe, potem depresja.To tylko początek długiej listy - każda komórka naszego organizmu potrzebuje magnezu, jego braki odbijają się na każdym narządzie. Mark Sircus, lekarz który tematowi magnezu poświęcił najwięcej miejsca w swej karierze pośród wszystkich znanych mi klinicystów na samo wyliczenie objawów niedoborów magnezu poświęcił wiele stron swoich publikacji: od zaparć i wszelkiego typu bólów poprzez różne choroby systemu nerwowego, skóry, problemy ze zwrokiem, po cukrzycę i chyba wszystkie choroby sercowo-naczyniowe.
A niedobory magnezu ma prawie każdy, wpływa na to nie tylko nasza dieta, ale też zbyt duży poziom stresu. Współczesna medycyna nie tyle nie pomaga tu, co szkodzi. Nie diagnozuje się braków, bo stosowane badania krwi w przypadku magnezu nie mają sensu, a prawie wszystkie farmaceutyki przepisywane na cokolwiek dodatkowo ograbiają organizm z tego pierwiastka. Magnez znajduje się w kiełkach pszenicy, pełnoziarnistym chlebie, sałatach, soi i innych warzywach. Czy jemy ich dość, by zaspokoić potrzeby, przy wyjałowionej żywności i ograbiających nas z magnezu warunkach środowiska? To było pytanie retoryczne, jakby co.
No i (mało) świetnie, tylko co to ma wspólnego z dezodorantem? Otóż chlorek magnezu, jedno z lepszych źródeł suplementacji magnezu, bardzo skutecznie wchłania się przez skórę, lepiej niż z przewodu pokarmowego i bezproblemowo ulega metabolizmowi, a przy okazji jest bardzo dobrym dezodorantem!
Istnieje kilka związków magnezu, które również można stosować w ten sposób. Najpopularniejszy jest siarczan magnezu, tzw. sól Epsom. Tylko, że jest błyskawicznie wydalany przez nerki, przez co wchłania się o wiele gorzej. Przy tym siarczan wykazuje też pewną toksyczność. Inne związki magnezu - tlenek albo węglan - do ich przyswojenia wymagają wytworzenia dodatkowych ilości kwasu solnego, który powstaje w żołądku z jonów chlorku (dostarczanego m.in. w chlorku magnezu) i wodoru. Chlorek magnezu wyraźnie zwiększa też skuteczność terapii jodem.
Mamy zatem w postaci tego związku świetny suplement magnezu (a przy okazji jonów chlorkowych – nie mylić z chlorem w postaci pierwiastkowej!), ale też równie udany dezodorant. Ma on działanie antybakteryjne, przez co pot nie rozkłada się na powierzchni skóry. W odróżnieniu od antyperspirantów, które blokują wydzielanie potu, nie zaczopowuje, ani nie zmniejsza ujść gruczołów potowych, dzięki czemu skóra funkcjonuje prawidłowo. To zasadnicza różnica: pot śmierdzi, kiedy zaczną się w nim namnażać bakterie, więc jeśli zapobiegniemy ich rozwojowi, skóra prawidłowo pełni swoją funkcję wydalniczą, bez przykrych dla nosa konsekwencji. Antyperspiranty blokując wydalanie potu, powodują że odchody, jakimi jest pot, pozostają w skórze. Gdy dzieje się to raz na jakiś czas przez parę godzin, nie ma jeszcze katastrofy, ale gdy antyperspirantów używa się na co dzień, w skórze prędzej czy później dochodzi do zmian chorobowych. Napiszę brutalnie: gdyby odbyt dało się czymś tak zaczopować jak skórę, a czop był do nabycia w aptekach, najlepiej reklamowany i z rekomendacją jakiegoś Instytutu, nowocześni, modni ludzie w ten sposób radziliby sobie z kałem - zatykając tyłki.
Sądzicie, że przesadzam? Cóż, prawdopodobnie sami robicie już coś podobnego... Otóż w przypadku niewystarczającego nawodnienia organizmu - co jest tak powszechne jak niedobory magnezu, więc dotyczy prawie każdego, organizm najpierw pobiera brakującą mu wodę z kału, razem z toksynami, które wraz z resztą niepotrzebnych odpadków czekają na wydalenie. Najgorsze z odpadów, które mamy wydalać, wracają do obiegu. Tak wygląda najpowszechniejszy wśród ludzi recykling. Trudno więc spodziewać się, że tak świetnie zorientowanie w tym, co się w nich wyrabia istoty będą się martwić, co dzieje się z potem, któremu nie pozwala się wydostać na zewnątrz.
A chlorek magnezu nie tylko zabija bakterie uwielbiające nasz pot. Sam powoduje też wydalanie toksyn i wyjałowionych złogów, które zalegają w tkankach. Podany zewnętrznie powoduje, że te zanieczyszczenia są wydalane przez pory skóry, oczyszczając komórki. Może być więc też odtrutką dla skóry po użyciu antyperspirantu. To nie koniec – poprzez wspomaganie aktywności leukocytów i fagocytozę, pomaga w leczeniu ran.
Sposób użycia: zaaplikować i delikatnie wetrzeć w skórę. Nie używać na podrażnioną skórę, ani po depilacji. Stosowane stężenie sprawdza się u większości ludzi, niemniej po pierwszym użyciu można zaobserwować objawy detoksykacji: uczucie swędzenia, czasem nawet krostki. Jest to nieszkodliwe i mija, jednak jeśli stan ten utrzymuje się dłużej (po 3-4 użyciach) – rozcieńczyć i ewentualnie po jakimś czasie zwiększać stężenie (w ostateczności zamienić na siarczan magnezu). W zależności od potrzeb od jednego do kilku użyć dziennie.
Skład: chlorek magnezu 6-wodny jakości spożywczej, woda destylowana (chlorek + woda to tzw. "oliwa magnezowa"). Opcjonalnie można dodać olejki eteryczne. Większość z nich ma działanie antybakteryjne, więc poprawi skuteczność chlorku magnezu jako dezodorantu, a przy tym zacznie on pachnieć – nie każdy lubi dezodorant, który sam nie ma żadnego zapachu. Po dodaniu olejku czy ich mieszanki (5-8 kropli na 50 ml dezodorantu) trzeba przed użyciem buteleczkę wstrząsnąć, ponieważ olejki nie rozpuszczają się w wodnym roztworze chlorku magnezu.
Skuteczny, wszechstronny, bezpieczny i tani, właściwie bezkonkurencyjny. A propos konkurencji – jeśli jeszcze tego nie wiecie, ałun (ostatnio podawany także jako "kryształ"), nawet jeśli bywa naturalnego pochodzenia, to jest to dokładnie takie samo aluminium jak w zwykłych przemysłowych antyperspirantach – bez znaczenia czy jest w sztyfcie, kamieniu, czy czymkolwiek – wywołuje raka piersi i wszystkie inne nieszczęścia powodowane przez związki glinu w organizmie.
Magnez z sodą - zestaw do kąpieli
Powyższy przepis na dezodorant na oliwce magnezowej sprawdza się na codzień, ale w przypadku większego zapotrzebowania na magnez taka ilość nie wystarczy. Dla zaspokojenia mniej więcej dziennego zapotrzebowania należałoby moczyć stopy w misce z gorącą wodą z dodatkiem czubatej łyżki chlorku magnezu i takiej samej ilości sody oczyszczonej. Zabieg powinien trwać przynajmniej 20 minut, a woda powinna mieć maksymalną temperaturę, przy której czujemy się komfortowo. Soda zwiększa penetrację chlorku i - jak twierdzi Jerzy Zięba - następuje wtedy znacznie lepsze natlenienie organizmu. Natomiast w sytuacjach nagłego zwiększenia zapotrzebowania, np. przy dużym stresie, można wykąpać się ok. 20-40 min. w gorącej wodzie z dodatkiem ok. 1/3-1/2 szklanki chlorku magnezu na wannę (ostrożnie z ilością - zwłaszcza trzeba uważać na wszelkie rany, otarcia itp. - w kontakcie z chlorkiem mogą piec). Niestety nie da się w ten sposób zapewnić sobie zapasu magnezu na dłużej, organizm nie gromadzi tego pierwiastka na zaś. Dlatego takie kąpiele mają sens sporadycznie, kiedy silny stres powoduje szybkie zużycie dostępnego magnezu i potrzeba solidnego uzupełnienia.
DMSO w zestawieniu z żywokostem to silna kombinacja (teraz doszło jeszcze mumio). Pomaga na różne dolegliwości związane ze skórą, mięśniami, stawami, a nawet kośćmi. Oprócz silnych właściwości gojących, przeciw-zapalnych, bakteriobójczych, jest też przeciwbólowa. Wszechstronna i mocna. W znanych mi aptecznych produktach żywokost występuje w stężeniach prawie śladowych (tu jest ok. 20% maceratu, który robię sam), a DMSO podaje się ludziom, ale oficjalnie tylko zamrożonym umarlakom :) Ponieważ i tak robię te wszystkie rzeczy dla siebie, Bliskich i Przyjaciół, nie obchodzi mnie to (choć to kolejny przykład na zamordyzm "medycyny" rockefellerowskiej, skoro DMSO w leczeniu zwierząt jest szeroko stosowane i choćby w przypadku koni nie ma często żadnej konkurencji. A u ludzi nie wolno. Ale skoro to środek skuteczny, bezpieczny i tani, którym można zastąpić 3/4 apteczki, to nic dziwnego). To mocna substancja, więc wymaga zachowania środków ostrożności, szczególy poniżej.
Składniki (wagowo):
Zawiera bardzo skuteczne nośniki, transportujące z powierzchni skóry do organizmu wszystko co znajdą po drodze, więc trzeba pamiętać, aby najpierw dokładanie wyczyścić smarowane miejsca z wszelkich zanieczyszczeń, także z komercyjnych kosmetyków!
Robię gotowe proszki do prania, niemniej dla bardziej samodzielnych i próbujących innych receptur takie mydło będzie przydatne - w handlu po prostu odpowiedniego nie ma.
Ze wszystkich znanych mi tłuszczów, olej kokosowy zawiera najwięcej kwasu laurynowego, tego który odpowiada za właściwości myjące. Dlatego takie mydło będzie najsilniejszym detergentem spośród wszystkich opartych wyłącznie na tłuszczach i ługu (ten sam kwas laurynowy jest bazą prawie wszystkich detergentów na rynku, w tym niesławnego SLS). Dzięki temu będzie najlepiej myło, ale w zamian jest zbyt silne do mycia ludzkiej skóry, nadaje się tylko do zastosowań gospodarczo-kuchennych. Ponadto zawiera ono tylko śladowe ilości tłuszczy niezmydlonych (w zwykłych mydłach czy sklepowych, szarych czy ręcznie robionych, tych tłuszczów jest 2 do 8%), które nie tylko zmniejszają właściwości myjące, ale i utrudniają zmielenie.
W rezultacie mydło zawiera sole kwasów tłuszczowych oleju kokosowego, glicerynę i wodę.
Coraz powszechniejsza staje się świadomość zagrożeń ze strony środków czystości "masowego rażenia". Niestety sklepy nie oferują realnych bezpiecznych alternatyw. Nawet środki reklamowane jako naturalne czy hipoalergiczne nie są wolne od składników drażniących czy w inny sposób szkodliwych – po prostu jest ich mniej, czy stosuje się trochę mniej jadowite... W końcu środki do prania muszą mieć jednolitą barwę, przyjemny zapach, długą datę ważności – i być tanie - tego nie da się uzyskać w całkowicie bezpieczny sposób. Pozostają orzechy piorące – wprawdzie bezpieczne i naturalne, ale ich właściwości myjące do niezłych nie należą...
Z tego powodu szukamy środków, które można wykonać we własnym zakresie, kontrolując ich skład. Popyt na takie informacje jest coraz większy. Większość stosowanych w takich przepisach surowców to składniki minerałów, które można dostać w hurtowniach chemicznych. Jedyny problem stanowi naturalne mydło – stosowane w większości proszków do prania, płynów do mycia naczyń itp. Naturalne czyli jakie? Kiedyś było to tzw. szare mydło, jednak obecnie produkowane, nawet takie, które w nazwie ma tekst "tradycyjne polskie szare mydło” nie są w ogóle prawdziwym szarym, czyli potasowym mydłem, zawierają substancje potencjalnie drażniące (EDTA i sól tetrasodowa kwasu etidronowego), są barwione ditlenkiem tytanu – niekoniecznie obojętnym dla zdrowia, ani hipoalergicznym... Poza tym skład tych mydeł jest kompromisem między ceną, właściwościami myjącymi i bezpieczeństwem dla skóry, dlatego nie są idealne jako baza środków piorących, a zawartość niezmydlonych tłuszczów powoduje, że trudno je zmielić.
Przepisy:
Istnieje cała masa przepisów na domowe środki piorące, podaję własne, sprawdzone choć zachęcam do eksperymentowania, gdyż rezultaty zależą choćby od twardości wody.
Proszek do kolorowych rzeczy: 300 g naturalnego mydła, 400 g boraksu, 300 g sody kalcynowanej
Proszek do białych rzeczy: 300 g naturalnego mydła, 380 g boraksu, 180 g sody kalcynowanej, 140 g nadwęglanu sodu.
Proszki te są bardzo wydajne, na jedno pełne pranie wystarczy 1 łyżka proszku w przypadku miękkiej, bądź dwie łyżki w przypadku twardej wody!
Płyn do naczyń: 1 łyżka mydła, 1 łyżka boraksu albo sody kalcynowanej, niecałe dwie szklanki wrzątku. Składniki zalewamy gorącą wodą i mieszamy co jakiś czas przez kilka godzin. Warto dodać ok. 10 kropli olejku eterycznego z cytrusów – zwiększają właściwości myjące, wydłużają trwałość gdyż są bakteriobójcze, pachną. Dla siebie dodaję też odrobinę decylu glukozowego.
Mleczko czyszczące: kopiata łyżka mydła, rozpuszczona w 1/2 szklanki wrzątku. Po rozpuszczeniu mydła dodajemy około 100 gram sody oczyszczonej i dokładnie mieszamy. Jeśli wyjdzie za gęste, można rozcieńczyć wodą. Sam lubię gęste, bardzo apetyczna konsystencja :) Do tego kilka kropli olejku eterycznego o właściwościach antybakteryjnych, a idealnie, jeśli też czyszczących (np. cytryna).
Zalety takiego naturalnego proszku do prania:
- dobrze myje; do mocniejszych plam potrzeba namaczania czy nadwęglanu sodu, ale do standardowego prana to środek o wystarczających właściwościach myjących;
- bardzo dobrze zachowuje kolory, tu może konkurować z drogimi niemieckimi proszkami, i to w wersjach dla Niemca, a nie na rynki podbite ;),
- niska cena – taki proszek kosztuje mniej niż tanie komercyjne proszki (cena będzie zależeć w głównej mierze od tego ile zapłacimy za składniki, boraks i sodę warto nabyć hurtowo, nie psują się i mają szereg bardzo ciekawych zastosowań),
- w pełni bezpieczne, o czym była mowa już wcześniej.
Wady: jeśli proszku jest zbyt wiele, woda zbyt zimna, albo rzeczy w pralce zbyt wiele, mogą pozostać na rzeczach ślady po mydle - łatwe do sprania, ale nie powinno się prać po to, by znowu prać...
Pranie nie pachnie, a tkaniny nie są specjalnie zmiękczone. No cóż, gdyby panie domu wiedziały ile rakotwórczych substancji kryje się za ich "pięknie pachnącym i mięciutkim praniem”, niezależnie od tego jak drogi i markowy jest proszek czy płyn... Ale jest na to dobry, prosty sposób. Do płukania stosuje się ocet (1/3 szklanki na pranie) z kilkunastoma kroplami ulubionego olejku eterycznego. Ocet zmiękcza tkaniny, zachowuje ich kolory, neutralizuje ewentualne nierozpuszczone kawałki mydła i po wyschnięciu wcale go nie czuć. A olejkami można delikatnie aromatyzować pranie, jeśli ktoś już koniecznie musi, albo przeterminowany olejek nie znajdzie już lepszego zastosowania.
Reasumując – szczerze polecam – obecnie nie widzę alternatywy innej niż samodzielne organizowanie środków czyszczących, a najtrudniejszy do zdobycia składnik o bezpiecznym składzie, to właśnie mydło. Dajemy się robić w jelenia i nabierać na "100% natury”, a tak naprawdę sklepowe mydła są najsłabszym ogniwem domowych środków piorących.
Proszek do prania
Prosty, bezpieczny, skuteczny. Porównanie z komercyjnymi proszkami wygląda tak:
- Mycie - w normie, myje jak standardowy proszek,
- Zachowanie kolorów - bardzo dobre, tylko drogie proszki są tak bezpieczne dla kolorów,
- Wydajność - jest sześciokrotnie bardziej wydajny! Wystarczy pełna płaska łyżka stołowa na pralkę w przypadku miękkiej wody, bądź dwie w przypadku twardej. Trudno mi było w to na początku uwierzyć, ale tak jest. To chyba główny problem z tym proszkiem - z niewiary sypie się go więcej, przez co na praniu zostają plamy z nierozpuszczonego do końca mydła. Komercyjny rozpuści się prawie zawsze bez widocznych śladów, ale jeśli macie duże problemy ze skórą, to wiecie, że mimo iż niczego nie widać, to na rzeczach musi zostawać coś bardziej jadowitego od mydła.
- Zapach - cóż, zapachu brak. Przyzwyczailiśmy się, że pranie pachnie, ale gdybyśmy wiedzieli, z czego zrobione są te aromaty, omijalibyśmy je z daleka. Dla mnie wystarczy dosłownie pobyć parę minut na dziale z proszkami w markecie, by rozbolała głowa. I nie macie się z czego cieszyć, że Wasze organizmy przyzwyczaiły się do tej przemysłowej chemii i nie reagują tak mocno... Ale na brak zapachu można zaradzić, o czym za moment,
- Cena - koszt mojego wychodzi niższy niż najtańszcyh proszków ze sklepów. Oczywiście porównuję ilość z której wychodzi tyle samo prań, np. 30 to 4,5 kg opakowanie sklepowego produktu, ale 0,75 kg mojego proszku.
- Rozpuszczalność -- jedyny wyraźny, choć do opanowania - minus jest taki, że mydło z proszku może, zwłaszcza w temperaturze 30 st. C, bądź niższych - nie rozpuszczać się w całości i na rzeczach mogą pojawić się plamy z mydła... żeby tego uniknąć, trzeba pilnować by pralka nie była przepełniona, czyli żeby rzeczy mogły się przemieszczać w pracle oraz dawkowanie zgodnie z instrukcją - za dużo nie znaczy lepiej.
Reasumujac, nie jest idealny, ale konkurencji nie widzę.
Skład to zmielone naturalne mydło do prania, boraks i soda kalcynowana, a w przypadku proszku do białych rzeczy jeszcze nadwęglan sodu. Tyle.
Do płukania warto użyć 1/3 do 1/2 szklanki octu (wystarczy spirytusowy – po wyschnięciu nie będzie go czuć!). Ocet rozpuszcza pozostałości mydła, zmiękcza tkaniny i utrwala kolory. A do octu można wlać do kilkunastu kropli olejku eterycznego, np. z lawendy, mięty, czy cytrusów - i pranie będzie jednak mieć zapach :)
Proszek do zębów
Ostatnich parę pokoleń przyzwyczaiło się do mycia zębów pastą. Ale dawniej to proszek był typową formą czyściwa do uzębienia. Ale nie robię proszku zamiast pasty by aż tak mocno nawiązać do czasów, kiedy środek do mycia zębów nie był pomysłem na pozbywanie się toksycznego fluoru. Z takiego proszku pastę można łatwo zrobić mieszając go z wodą. Ale brak konserwantów innych niż olejki eteryczne powoduje, że pasta nie wytrzymałaby miesiąca. Proszek zaś, szczelnie zamknięty, może leżeć długo. Niewielką jego ilość, taką +/- na tydzień, wsypuję do słoiczka. Zwilżoną szczoteczkę wkładam do proszku - i gotowe. Łatwość aplikacji taka sama jak w przypadku pasty, a nawet większa, bo proszek przyklejony do szczoteczki nie spadnie po drodze do ust, co z pastą mi się zdarzało :)
Składniki proszku to: glinka bentonitowa (ta sama, którą klaruje się wino :), soda oczyszczona, ksylitol, zmielona szałwia, sól kłodawska, cynamon i olejki eteryczne z goździków i mięty. Skład powoduje, że proszek nie tylko myje, ale także remineralizuje szkliwo, zwalcza bakterie, próchnicę, pomaga w przypadku problemów z dziąsłami, łagodzi ból, wybiela. Olejki i cynamon powodują też, że choć nie wygląda tak atrakcyjnie jak sklepowa pasta (szczerze mówiąc wygląda jak bure coś :), to przynajmniej ładnie pachnie.
Wszystkie składniki są nieszkodliwe przy użyciu wewnętrznym - oczywiście nie w przypadku jedzenia łyżkami, tylko połknięcia porcji proszku... - choć spożycie nawet większej ilości wywołałoby co najwyżej dolegliwości gastryczne. Zatem może być bezpiecznie stosowany przez dzieci. Piszę o tym dlatego, że zjedzenie typowej tubki pasty z fluorem przez dziecko skończyłoby się jego zgonem, a nawet mała ilość byłaby toksyczna. A jakoś na tubkach nie ma trupich główek i innych ostrzeżeń przed substancją niebezpieczną...
Fluor to najgorszy składnik sklepowych past, silna toksyna, odkładająca się w organizmie. Nie tylko może odbarwiać zęby, ale powodować różne schorzenia, uszkadzać mózg i układ nerwowy. A jego walory w zwalczaniu próchnicy to makabryczny mit, który bardzo powoli, ale jednak odkręca się. Zresztą pasty bez fluoru też oferują różne rzeczy, którymi zębów nie należy traktować, z bardziej znanych:
- Triklosan – utrwalacz, może powodować zaburzenia gospodarki hormonalnej, drażni skórę, może też wywoływać alergie,
- Aspartam, sacharyna – słodziki w różnorodny sposób wpływające negatywnie na zdrowie,
- Laurylosiarczan sodu (SLS) – wszechobecny w komercyjnych kosmetykach detergent – drażni skórę, przenika przez nią, odkładając się w m. in. w sercu i wątrobie. Jest też często skażony rakotwórczym 1.4 dioksanem,
- Gliceryna - tworzy nienaturalny filtr na zębach, co uniemożliwia odbudowę i ochronę szkliwa,
- Syntetyczne barwniki (przeważnie błękit brylantowy FCF) i kompozycje zapachowe – samo „zdrowie” – od alergii po raka.
Kakaowa pasta do zębów
Właściwości proszku do zębów nie przeskoczę, jest uniwersalny, robi porządek nie tylko z zębami, ale też z dziąsłami itd. Jednak dla wielu osób sama forma jest nie do przyjęcia. Ma być pasta i koniec. OK, zatem zrobiłem... mydło. Jak zwykle. Miał być szampon, to zrobiłem mydło do włosów. A teraz miała być pasta – to jest mydło do zębów. Ale wygląda i zachowuje się jak pasta, gdybym się nie przyznał do składu, to by się nie wydało ;)
Głównym składnikiem aktywnym nasion kakaowca jest alkaloid nazwany teobrominą. Teobromina występuje też w mniejszych stężeniach m.in. w herbacie, ale z kakaem związana jest ściśle, nawet jej nazwa na to wskazuje: kakaowiec według nomenklatury botanicznej to Theobroma cacao. Wg chemików teobromina ma za to dużo mniej przyjemną nazwę – 3,7-dimetyloksantyna, kojarzącą się raczej z niebezpiecznymi substancjami. Owszem, dla niektórych zwierząt teobromina jest niebezpieczna. Na przykład niewielkiego psa może zabić jej ilość zawarta w jednej tabliczce czekolady. Ale dla ludzi przedawkowanie zwykle nie stanowi problemu, a związek ten ma parę pozytywnych właściwości i bywał stosowany w różnych lekach złożonych. Pośród nich znalazły się dwie, dzięki którym teobromina przyczyniła się do „rewolucji w higienie jamy ustnej”, jak ujął to producent pasty do zębów na jej bazie – Theodent. Teobromina po prostu zapobiega próchnicy i działa remineralizująco na szkliwo. Wyniki badań porównujących działanie tej substancji i fluoru można znaleźć na stronie producenta: www.theodent.com/science.html.
Skoro tak, to czemu nie mała inżynieria odwrotna, reverse engineering, a pisząc prościej – kopiowanko? Największy problem był z pozyskaniem samej teobrominy. Amerykanie wyciągają ją z kakao przy użyciu własnej opatentowanej technologii. Normalnie na skalę przemysłową robi się to eterem albo chloroformem – tak bawić się nie będziemy. Ale na szczęście nie wpadłem na inspirację Theodentem jako pierwszy. Inez z z bloga Herbiness www.herbiness.com/kakao-gotowane-w-mydle-zaskakujacy-przepis-z-czekolada-pasta-do-zebow/ - już to przerabiała i od niej podpatrzyłem metodę – potasowe mydło kakaowe z dodatkiem żywicy sosnowej, która chroni zęby przed próchnicą i paradontozą.
Oprócz wyciągu z kakao w Theodencie są jeszcze ksylitol, gliceryna i guma ksantanowa. Ksylitol tak – skopiowałem również, słodzi i bardzo służy zębom. Ale dwie kolejne substancje potrzebne są tu już jak świni chomąto... Mydło potasowe, będące bazą mojej pasty ma już odpowiednią konsystencję, nie potrzeba w niej zalepiacza ani zagęszczacza, przy tym gliceryna wręcz przeciwdziała odbudowie szkliwa. A żeby rozszerzyć właściwości antyseptyczne (w końcu nie ma tu żadnych konserwantów) i poprawić smak z zapachem, dodałem olejek eteryczny z goździków. Na koniec dodaję niewielką ilość węgla z bambusa - na liście jego kapitalnych właściwości kosmetycznych jest też wybielanie zębów. Wszystko.
Oczywiście można by jeszcze pokombinować, dodać olej kokosowy [aktualizacja, od 2021 dodaję olej kokosowy] albo masło shea, jak robiła Inez, czy inne olejki eteryczne. Ale jest nieźle, skutecznością pasta nie powinna odbiegać od komercyjnego pierwowzoru, a biorąc pod uwagę glicerynę, goździki i węgiel, powinno być nawet lepiej. Jak chcecie się bawić i doprawiać po swojemu, zawsze mam osobno bazę, czyli potasowe żywiczne mydło z kakaem, które na bieżąco uzupełniam ksylitolem i olejkiem [i olejem kokosowym].
Kakao czuć w smaku, ale ponieważ to jest mydło i pracowało tu ono z ługiem potasowym, a nie z mleczkiem i miodkiem czy inną fruktozą, smak nie jest tak apetyczny jak w przypadku czekolady... Zwłaszcza że używam ekologicznego kakao surowego, nieodtłuszczonego. Nie jest to dla mnie osobiście wada, przynajmniej dzieci nie będą specjalnie kuszone do pożarcia pasty. Wprawdzie to nie fluoryzowana trutka i skończyłoby się na zwróceniu dołem albo górą – a nie wiem, czy wiecie, ale przeciętna tubka pasty z fluorem dla dzieci mogłaby zabić małe dziecko (tak jak wspomniana na wstępie tabliczka czekolady psiaka). Ale i tak raczej nie chcecie, by dzieci jadły mydło, nawet w paście do zębów, prawda?
OK, Amerykanie mają Theodent, to my możemy mieć Teobroment, albo Czekodent albo po prostu kakaowe mydło do zębów :) Najchętniej nazwałbym je Szwarc, dlatego żeby mieć w arsenale całą trójcę – powidła i mydła robię od lat, a szwarcu jeszcze nigdy. Oryginalnie szwarc, czyli szuwaks to było czernidło do butów albo włosów, ale szwarc jako czernidło do zębów... prawda że ładnie?
Szampon w kostce rozmarynowy
Chemicznie rzecz biorąc szampon ten to mydło. Ale mydło o składzie specjalnie przygotowanym dla włosów i skóry głowy: więcej oleju kokosowego i rycynowego, odpowiedzialnych za właściwości myjące i pianę. Przepis uniwersalny, głownie do włosów normalnych. Łatwo zmodyfikować go do włosów suchych albo tłustych, zmieniając zawartość niezmydlonego tłuszczu. Składniki aktywne to czarna glinka australijska [aktualizacja: w 2021 skończyło mi się dojście do tej glinki, z wszystkiego co znalazłem, jako zastępcę wybrałem marokańską glinkę ghassoul], olejki eteryczne z rozmarynu i bazylii, masło shea i wosk pszczeli, a także napar z korzenia łopianu.
Szczegóły składu: tłuszcze [olej kokosowy (30%), olej palmowy (27%), oliwa (21%), olej rycynowy (18%), masło shea (3%), wosk pszczeli(1%)], woda, ług sodowy.
W rezultacie szampon zawiera: sole kwasów tłuszczowych w/w tłuszczów, wodę, glicerynę, oraz 3% tłuszczu pozostawionego postaci niezmydlonej (w całości masło shea).
Umyte włosy najlepiej wypłukać wodą z octem (4:1) – może być dowolny (w przypadku spirytusowego można dodać parę kropli olejku eterycznego dla zneutralizowania zapachu). Ocet wypłucze resztki mydła, przywróci naturalne pH skóry, sprawi że włosy staną się miękkie i błyszczące.
Płukanka do włosów
Nawiązując do ostatniego akapitu w powyższym szamponie do włosów – oto gotowa płukanka. Oprócz wspomnianego tam octu - tu konkretnie ocet z kombuchy - także parę innych składników:
napar z ziół (liść brzozy, liść pokrzywy, ziele krwawnika, ziele przywrotnika, ziele skrzypu, ziele tymianku, korzeń żywokostu, korzeń łopianu, kłącze perzu, ziele fiołka trójbarwnego, owoc róży, lukrecja, pędy sosny) i olejki eteryczne z bazylii, drzewa herbacianego i lawendy.
Napar i ocet przygotowane na żywej wodzie – nie chodzi tu o jakieś czarymary, po prostu taka woda ma lepszą chłonność i przenikanie, dużo lepiej rozpuszczają się w niej składniki aktywne i silniej działają. Stosuję sam od paru miesięcy i widzę że warto używać jej wszędzie.
Olejki wybrałem sam, te o najbardziej uniwersalnym i dobroczynnym działaniu dla włosów, które pomagają przy różnych problemach, jak choćby łupież, ale nie barwią, ani nie są przeznaczone do włosów skrajnie suchych czy tłustych. Z kolei zioła użyłem w postaci gotowej mieszanki – to zioła Eligiusza Kozłowskiego do włosów – mam do nich (i jakości składników) większe zaufanie, niż do swojej wiedzy w tym zakresie...
Płukanki należy użyć do ostatecznego płukania, najlepiej pozostawić włosy lekko wilgotne, by płukanka wyschła na włosach.
Oczywiście przygotowałem ją głównie z myślą o płukaniu włosów po ich umyciu moim szamponem w kostce – jest alkalizujący i wypada sprowadzić po nich pH skóry głowy i włosów trochę w dół. Ale sprawdzi się po myciu dowolnym szamponem.
Olejek czterech złodziei,
olejek złodziei, ocet złodziei, ocet marsylski… Nazw jest sporo, wszystkie oznaczają mniej więcej to samo. Mniej więcej, bo sama legenda o złodziejach plądrujących zmarłych podczas średniowiecznej czarnej zarazy występuje w kilkunastu wersjach. I podobnie jest ze składem owej substancji. Nie będę wchodził w szczegóły, są one opisane w tak wielu miejscach, że zainteresowani na pewno sobie poradzą. Nie są one istotne, ważne że w ciągu wieków potwierdzała się skuteczność takiej mieszanki. Jest ona dla mnie nieodzownym elementem apteczki, jako środek do dezynfekcji WSZELKICH chorobotwórczych drobnoustrojów. I co kluczowe – bo samo ich wybijanie jest strategią pozbawioną sensu – jednocześnie wzmacnia ona system immunologiczny, jedyne prawdziwe materialne narzędzie, jakie mamy do opierania się infekcjom. Fakt, że jest to mieszanka składników aktywnych z kliku różnych roślin, powoduje że ma ona bardzo szerokie spektrum działania. Nie ma pojedynczej rośliny, choćby najsilniejszej, która zapewniałyby ochronę przed wszystkimi zarazkami. Nawet te najbardziej zabójcze dla patogenów, jak olejek eteryczny z oregano czy tymianku, w pojedynkę nie radzą sobie z każdym zagrożeniem. Tu występuje pięć olejków eterycznych: z cynamonowca, goździkowca, cytryny, eukaliptusa i rozmarynu. W różnych wersjach skład olejku złodziei się różni i można napotkać w nim inne rośliny, inny sposób wyciągania z nich substancji czynnych itp. Niemniej ten zestaw jest najbardziej znany i najlepiej współcześnie przebadany i wypróbowany.
Praktyka stosowania wygląda następująco. Są to czyste, nierozcieńczone olejki eteryczne, Dlatego do stosowania, zwłaszcza na skórę czy wewnętrznie (ale nawet trwałe powierzchnie jak blaty czy posadzki może trwale odbarwić) - potrzeba je rozcieńczyć. Na skórę najlepiej olejem, do rozpylania może być alkohol lub woda, wewnętrznie woda lub olej.
Można używać go też do sprzątania i mycia, jednocześnie likwidując nieprzyjemne zapachy i poprawiając pracę systemu odpornościowego.
Podam parę przykładów z ogromnej listy możliwych zastosowań. Oczywiście to są rzeczy które mogę prywatnie polecić, nie jest to porada medyczna (jak wszystko co piszę na swojej stronie) i jeśli cokolwiek zechcesz zastosować u siebie, skonsultuj z lekarzem, farmaceutą czy kimkolwiek, kto ma płacone za branie odpowiedzialności za Twoje zdrowie, nawet gdy jej faktycznie nie ponosi.
Przykłady są z różnych dziedzin. Owszem, nie wszystkie sam stosuję, bo mam inne możliwości w danych sytuacjach, ale chcę pokazać wszechstronność:
Sprej wielozadaniowy:
Oczyszcza powietrze, eliminuje niepożądane zapachy, wspiera system odpornościowy. 1 kropla na 15-30 ml wody. Wlać najpierw olejek, potem wodę do buteleczki z atomizerem, wstrząsnąć przed użyciem.
Do stosowania na skórę, masażu itd.:
1 kropla olejku na 4 krople oleju bazowego. Najlepsze miejsca do nakładania i masowania: stopy, dół kręgosłupa, kark, za uszami. W przypadku małych dzieci tylko stopy i można jeszcze bardziej rozcieńczyć. Jeśli stężenie będzie zbyt duże, skóra staje się gorąca, wystarczy wtedy wmasować w to miejsce więcej oleju bazowego.
Odrobina na stopy codziennie, w stanach większego obciążenia systemu odpornościowego, zagrożenia wirusowego itp. Najlepiej dwukrotnie, rano i wieczorem.
Silniejsza mieszanka w stanach chorobowych: 15 kropli olejku na 15 kropli oleju nośnego. Masuj klatkę piersiową i plecy. Ta mieszanka ma też działanie przeciwbólowe, więc można ją zastosować przy bolących krzyżach, miejscach po ukąszeniu przez owady, itp.
Dla wsparcia systemu trawiennego: 1 kropla olejku na szklankę ciepłej wody (może być to też jakiś napój), pić 15 do 30 minut przed posiłkiem.
Do płukania gardła: 2-3 krople na dwie łyżki wody.
Inhalacje:
2-3 krople do inhalacji w klasyczny sposób (garnek z gorącą wodą i ręcznik), albo nebulizatorem.
Dyfuzor:
Kilkanaście kropli do dyfuzora olejków eterycznych. W ten sposób można zapewnić sobie obydwie funkcje olejku tj. dezynfekcyjną i wspierającą układ odpornościowy w całym pomieszczeniu, np. sypialni.
Mycie, sprzątanie, dezynfekcja:
Olejek można dodawać do płukania rzeczy przy praniu, tak samo do zmywarki do naczyń, dodawać do wszystkich środków czyszczących. Można też po prostu rozpylać go na różne powierzchnie w celu ich dezynfekcji (8-15 kropli olejku na szklankę wody).